"Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili" (J 3,16)
Drodzy współbracia! Droga młodzieży! Drodzy bracia i siostry
w Chrystusie Panu!
Chrystus Zmartwychwstał - prawdziwie Zmartwychwstał, a
dzięki Niemu i ja powstałem do nowego życia.
Chciałbym, moi drodzy, chociaż krótko podzielić się z Wami
tym doświadczeniem, które przeżywałem, ponad miesiąc czasu przebywając w
szpitalu.
Najpierw raz jeszcze pragnę Wam podziękować za Waszą nieustanną modlitwę, za Wasze dobre słowo, wsparcie duchowe i bycie ze mną w tym doświadczeniu, jakie przeżywałem. Chciałbym także podzielić się tym, co było istotne w odkrywaniu obecności Pana Boga, obecności Maryi przy mnie.
Kiedy byłem w Medjugorie z młodzieżą na Nowy Rok 2020, od organizatorów dostałem piękny krzyż oraz różaniec wykonany własnoręcznie przez brata Elia, będącego charyzmatykiem z Włoch, doświadczającym stygmatów.
Brat Elia pochodzi z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów, a w 2000 r. założył nową wspólnotę Apostołów Bożych (Apostoli di Dio) w Calvo w Umbrii. Gdy złożył pierwsze śluby, zaczął również otrzymywać stygmaty. W piątki rany zaczynają otwierać się na nowo.
Ks. Marco Belladelli, który bardzo dobrze zna zakonnika, opowiada historię pierwszego pojawienia się stygmatów. Dostał je w obecności innych braci, w czasie zajęć z liturgiki – opowiada kapłan. – Czytał brewiarz. Z czoła brata Elii zaczęły kapać krople krwi. Bracia wezwali pogotowie. Potem na jego rękach zaczęły pojawiać się rany.
W Wielkim Tygodniu brat Elia cierpi szczególnie. W Wielki Piątek na jego ciele zaczynają pojawiać się rany od biczowania, jego twarz zaczyna puchnąć, a oczy zaczynają robić się podbite. O godz. 15.00 traci przytomność.
Pytany o to, jak przeżywa Pasję Chrystusa, brat Elia odpowiada: "Przeżywam to spokojnie, choć czuję cierpienie. Ono nie jest dla mnie, a dla ludzi. Bo Jezus żyje i jest prawdziwy! Nie jestem wtedy sam. Mój Anioł Stróż bierze mnie za rękę i doświadczam oderwania duszy od ciała. Widzę, co się dzieje z moim ciałem, z boku. Czuję cierpienie, ale jest mi lżej."
Elia Cataldo to jeden z najbardziej znanych, ale też
kontrowersyjnych, współczesnych stygmatyków. Często bywa nazywany kontynuatorem
misji św. o. Pio. Stygmaty otrzymał w wieku 18 lat, po wstąpieniu do zakonu
kapucynów. Pojawiają się one regularnie w każdy piątek oraz co roku w Wielkim
Tygodniu. Brat Elia jest też znany m.in. z tego, że udało mu się wykonać...
zdjęcie Jezusa.
W Wielkim Poście, nie wiem dlaczego, ale przyszło mi takie pragnienie, abym zaczął się modlić na tym różańcu, aby patrzeć na ten krzyż i rozważać Mękę Pana Jezusa. Przypomniałem sobie też, że brat Elia ma w Wielkim Tygodniu tą łaskę, że cierpi razem z Jezusem. Wielki Tydzień dla niego jest cierpieniem, łącząc i jednocząc się z Jezusem. Pomyślałem o nim, że także w tym roku będzie na pewno to przeżywał. Przyszło mi takie pytanie: „W jaki sposób Ty planujesz, czy pragniesz przeżyć ten kończący się Wielki Post, a szczególnie przeżyć ten Wielki Tydzień?”. Szukałem więc, jakie to może rozważanie Drogi Krzyżowej, jakie momenty poświęcić w kaplicy czy na osobistą modlitwę bądź inne rzeczy duchowe, oprócz zrobionych, dotychczasowych postanowień wielkopostnych? Co mogę zrobić, aby ten czas dobrze wykorzystać? Kiedy tak się zastanawiałem, przyszła mi taka myśl albo takie słowa w sercu „Ty inaczej będziesz przeżywał ten Wielki Tydzień w tym roku”. Nie wiedziałem za bardzo o co tu chodzi, ale też nie szukałem od razu odpowiedzi w swoim sercu, tylko się zastanawiałem, co to znaczy „INACZEJ”...
W pewnym momencie przychodzi mi na myśl, a co by było, gdybyś ten czas spędził w szpitalu i tak, jakbym zobaczył siebie cierpiącego, z różańcem w ręku, modlącego się za tych ludzi, za personel, za wszystkich tych, którzy odchodzą do Pana, gdzie jeszcze mogę ich rozgrzeszyć. Przyznam się, że to mnie trochę przestraszyło wewnętrznie i nie chciałem wchodzić dalej, tylko to zostawiłem, lecz gdy się odwróciłem i zobaczyłem obraz Matki Bożej Częstochowskiej na ścianie, który mam w pokoju, od razu przyszły mi takie słowa czy takie pragnienie: „Maryjo, chyba, że Ty tego chcesz, to jestem gotowy, ale Ty pomóż mi, abym to zadanie wypełnił jak najlepiej, z Tobą” i to mi dało otuchę, pewność, że w tym wszystkim nie będę sam i tak też się potoczyła dalej sprawa. Tydzień wcześniej, przed Wielkim Tygodniem wszystko było w porządku, pracowałem w ogrodzie, wszystkie obowiązki, które były, realizowałem i czułem się dobrze. Kiedy przyszedł piątek przed Wielkim Tygodniem, poczułem się słabo, ale też przyszło takie pragnienie: „chcę, Maryjo, w Tobie i razem z Tobą być blisko Jezusa, bo kto, jak nie Ty, byłaś najbliżej tego wszystkiego, co On przeżywa w sercu, co On będzie przeżywał teraz w Wielkim Tygodniu, chcę razem z Tobą być blisko Niego i proszę Cię, ucz mnie, abym był w Tobie i z Tobą jak najbliżej Jezusa, który będzie brał krzyż z MIŁOŚCI do każdego z nas, który będzie oddawał życie za każdego z nas”. Czułem jak ta droga krzyżowa, którą odprawiałem, prosząc Maryję, całkiem inaczej wyglądała; ofiarowałem też to złe samopoczucie, to wszystko, co działo się w moim sercu podczas bycia z Maryją, z Jezusem.
Przyszedł Wielki Tydzień i wtedy poczułem, że coś się dzieje
ze mną. W sobotę udało mi się skontaktować z lekarzem rodzinnym, który dał mi
skierowanie, abym zrobił test [na koronawirusa]. Czekałem na wynik. Dostałem go
w niedzielę, okazał się być pozytywny i od poniedziałku zaczęła się ogromna
walka w Wielkim Tygodniu: gorączka ponad 40 stopni, zimnica i coraz gorsze
samopoczucie; wiedziałem, że muszę zadzwonić po karetkę, bo jest coraz gorzej.
Kiedy przyjechała karetka, lekarz zabrał mnie i jeździłem w tej karetce dosyć długo, od szpitala do szpitala (byłem w pięciu), bo nigdzie mnie nie mogli przyjąć, gdyż nie było miejsc. Dopiero uproszono w Nowym Dworze Mazowieckim, żeby mnie przyjęli, nawet na dodatkowe łózko, bo miałem wysoką temperaturę.
Kiedy przyjechaliśmy do Nowego Dworu, musiałem długo czekać, bo musiano wszystko zorganizować, zanim dostałem się na salę. To, co było znakiem dla mnie: tam, gdzie musiałem czekać, gdzie się dostałem na salę, wszędzie towarzyszył mi krzyż na ścianie; akurat tak blisko mnie zawsze był Jezus na krzyżu i to był dla mnie taki znak, że On tutaj Jest, że tutaj dokonuje się ta "Golgota ludzkiego cierpienia, ludzkiego umierania". Doświadczałem również bardzo obecności Maryi, bo Ją prosiłem i pragnąłem razem z Nią wypełnić swoją misję, zadanie, do którego czułem, że zostałem zaproszony i musiałem też dać swoje „FIAT”, swoje „TAK”, aby przez wiarę, przez gotowość, zrobić ten krok.
Następnie, kiedy w końcu dostałem się już na salę, widziałem, co się tutaj dzieje. Ludzie, którzy bardzo cierpią dzień i noc i to nie tylko starsi, ale też i młodzi – ludzie, którzy są bardzo zlękani, zmęczeni. Widziałem przemęczony personel, lekarzy, pielęgniarki, które dawały z siebie wszystko, ale to i tak było ponad ich siły.
Dostawałem takie światełka, gdzie przywieziono pewnego człowieka, ponad 60 lat, bardzo wydawałoby się dobrej kondycji - jeszcze nic nie było widać, że mu coś tak mocnego dolega. Jednak przyszła mi taka myśl: „módl się za niego, bo on długo tu z wami nie będzie”. Leżał akurat naprzeciwko mnie na łóżku i tak czułem, że mam się za niego modlić. Rozpocząłem modlitwę za tych ludzi, za cały szpital, prosząc o błogosławieństwo, o obecność Maryi, o to, aby Maryja, tak jak wstawiała się w Kanie Galilejskiej za nowożeńcami, by wstawiała się tutaj. Mówiłem Maryi: „Zobacz, Matko, to są Twoje dzieci, nie mają nadziei, nie mają zdrowia, nie mają powietrza, mają lęk w sercu. Wstawiaj się u Swojego Syna, wypraszaj potrzebne łaski”. To wszystko kierowałem do Jej Niepokalanego Serca.
Ze wspomnianym już wyżej mężczyzną tak było, że w jeden dzień został przywieziony, a na drugi dzień już go rozgrzeszyłem, bo odszedł do Pana. Za chwilę musiałem się znaleźć na tym miejscu, kiedy go wzięto do kostnicy, bo sam potrzebowałem drugiego tlenu. To był dla mnie czas wielkiego przemyślenia nad swoim życiem, swoim powołaniem, które jest niezasłużonym darem samego Boga i zadaniem dla mnie, abym służył innym. Myślałem też nad tym, co się tutaj dzieje, nad tym, co ludzie tu przeżywają. "Wędrowałem" z sali do sali, w zależności od potrzeb aparatury, tlenu i trafiałem też na następne osoby, które odchodziły do Pana. Nawet jak leżałem w jakiejś sali, to widziałem naprzeciwko osoby, które były reanimowane ale niestety nie udało się ich uratować. Ludzie w ciągu jednej godziny potrafili odejść i nie było ratunku dla nich...
Każdy dzień był dla mnie jakimś wyzwaniem, abym błogosławił, bym się modlił, był z tymi ludźmi w ich cierpieniu, w doświadczeniu i nieraz nie było to łatwe. Często prosiłem Maryję: „Maryjo, pomóż mi, bo nie dam rady sam iść dalej”. Prosiłem także Jezusa, aby dawał mi znaki swojej obecności, abym nie zwątpił, że On tutaj jest, bym nie zwątpił, że to nie jest jakiś mój wymysł, ale że to ma sens, że zostałem zaproszony przez Jezusa, aby być narzędziem w ręku Jego, dla tych ludzi, którzy są w potrzebie.
Był taki moment kiedy jedna osoba skonała, następna walczyła o życie i napiętrzyło się różnych spraw, gdzie nie mogłem znaleźć pokoju w sercu, bo to zaczęło już mnie przerastać. Wtedy zwróciłem się do Jezusa: „Panie Jezu, przecież Ty tutaj jesteś, daj mi swój pokój i niech to będzie znakiem, że tu teraz jesteś ze mną i z tymi ludźmi”. Muszę powiedzieć, stało się coś niesamowitego: w jednym momencie wszystko jakby mnie opuściło, wrócił pokój, jakaś nadzieja, zaufanie, tak, że mogłem nawet spokojnie zasnąć.
Często pani doktor, która prowadziła całą moją kurację, przychodziła i pytała: „Proszę Księdza, jak Ksiądz się czuje, czy ksiądz jeszcze ma siły pozytywnie myśleć, będąc w tym, co się tutaj dzieje?”. Dodawała też, że wiara czyni cuda, żebym nie zwątpił, nie ustawał w trwaniu w wierze i zaufaniu. To było coś pięknego dla mnie, jak lekarze cały czas mówili o tym, że tylko Pan Bóg może przywrócić mi te siły, że oni robią, co możliwe, ale to jest namiastka, bo tu tylko Pan Bóg może przemienić tą sytuację i przywrócić mi siły czy dać zdrowie, bo momentami było bardzo trudno, kiedy naprawdę walczyli też o moje życie, szukając leku, różnych rozwiązań, aparatury, którą musieli dobierać, abym przetrzymał najtrudniejsze momenty.
Chciałbym też zaznaczyć w tym doświadczeniu niesamowitą obecność i pomoc mojego Anioła Stróża, który mnie nieustannie wspierał i pomagał, gdyż nie miałem bezpośredniego kontaktu z dyżurką, aby o coś prosić pielęgniarki. Dlatego moim stałym łącznikiem był mój Anioł Stróż, którego prosiłem: "przyślij mi teraz kogoś, bo zaraz kończy się tlen, trzeba mi podłączyć następną kroplówkę" itd. To było niesamowite dla mnie, że on naprawdę to robił. Nawet ktoś przypadkowo przechodząc korytarzem podszedł do mnie i zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Byłem w stałym kontakcie ze swoim Aniołem Stróżem, który to wszystko "ogarniał", co potrzebowałem, aby inni mi pomogli i przyszli na salę, na której przebywałem. Były to bardzo praktyczne rzeczy, ale i też duchowe, o które prosiłem.
Było mi dane przyjąć sakrament chorych i pojednania. Miałem w sercu takie pragnienie, ale nikomu o tym jeszcze nie powiedziałem. Jedna z sióstr pielęgniarek spotkała znajomego księdza i przyprowadziła go do mnie, a ja jej nic nie wspomniałem wcześniej o tym. Czułem później, że to był "prezent" dla mnie - mój Anioł Sróż wiedział o tym.
Przez całe to doświadczenie, cały szturm modlitwy, zrozumiałem, że to nie jest przypadek, ale nasza, wspólna misja. Każdy, kto się modli za mnie, ma udział w tych ponadmiesięcznych rekolekcjach, bo otaczamy modlitwą tych, którzy odchodzą. Otaczamy cały personel i to miejsce – ono jest pod stałą opieką modlitewną. Tworząc wspólnotę modlitwy i jedności pomiędzy sobą, jesteśmy duchowo połączeni i zjednoczeni z Maryją, naszą Matką, która też staje pod krzyżem Swojego Syna, Jezusa Chrystusa.
Sam widzę, ile już jest duchowych owoców, nie tylko w moim
sercu, ale w całej grupie medycznej, w personelu, pomiędzy ludźmi. Dużo było
cierpienia, bólu, niepokoju; dało to się mocno odczuć. Ci, którzy dłużej tutaj
przebywali, też na to zwrócili uwagę. Pomagali też tutaj żołnierze, którzy
zwrócili uwagę, że ta napięta sytuacja się tu "jakoś" uspokajała,
zmieniała na lepsze z każdym dniem. Zawdzięczam to Matce Bożej, bo prosiłem,
aby Ona poustawiała wszystko na swoje miejsce i tak się stało, że wszystko
nabrało właściwego kierunku, powstała właściwa atmosfera, relacje,
zaufanie, wdzięczność, tyle dobroci,
której tutaj mogłem doświadczyć przez tych ludzi, których Pan Bóg postawił mi
na tej drodze, w tym "poligonie" moich doświadczeń duchowych i
fizycznych.
Wierzę, że będzie, ale nawet już jest, dużo owoców duchowych z tego doświadczenia. Już są widoczne owoce w grupie młodzieżowej, gdzie nie nadążałem za ich pomysłami, za tym, co robili, modląc się dniem i nocą, tworząc łańcuch modlitwy, nagrywając piosenki jako podziękowanie Panu Bogu za wysłuchaną modlitwę. To się szerzyło nie tylko w kręgach Polski, ale także Serbii, Chorwacji, Słowenii, w Stanach Zjednoczonych. Ludzie angażowali się, aby się modlić, aby trwać na modlitwie, aby prosić Pana Boga. Myślę, że to się rozszerzyło na większą skalę i dlatego wierzę w to, że ci ludzie mają ten udział w mojej misji. Każdy z nas ma swój wkład i ta modlitwa, to poświęcenie, ta ofiarność będzie przynosiła obfite owoce.
Przyznam, że fizycznie jestem wykończony, ale duchowo jestem umocniony i mogłem tak naprawdę doświadczyć obecności Jezusa cierpiącego i Zmartwychwstałego na tym miejscu. Mogłem doświadczyć Jego dobroci, miłości, łaski otrzymywane przez wstawiennictwo Maryi, która nie opuszczała mnie, która mi pomagała, pokazywała, co mam czynić, co mogę zrobić, aby wypełnić swoje zadanie.
Kiedyś otrzymałem jako proroctwo w grupie wstawienniczej, że Maryja mnie zaprasza do szczególnej współpracy, aby ratować dusze ludzkie od zagłady, aby wstawiać się nie tylko za nimi ale pomagać w ratowaniu dusz ludzkich. Nie zatrzymywałem się na tym, pomyślałem, że może to chodzi o jedną dziesiątkę różańca więcej, czy jakąś inną modlitwę za dusze w czyśćcu cierpiące. Zacząłem trochę się więcej modlić w intencji dusz czyścowych od tego czasu. Kiedy się tutaj znalazłem, zrozumiałem te słowa, że chodzi o coś więcej - nie chodzi tylko o jakąś modlitwę, ale jest to prawdziwa walka o ratowanie ludzkich dusz. We współpracy z Maryją, ofiarując swoje cierpienie, swoje poświęcenie, swoje wyrzeczenie, nie tylko mówiąc o cierpieniu, ale też będąc gotowym cierpieć dla ratowania ludzkich dusz. To się tu wszystko działo, dlatego jeszcze bardziej zrozumiałem wartość tej modlitwy wstawienniczej za dusze czyśćcowe, bo to już nie jest jakąś teorią, jakimś dodatkiem, ale mogłem to sam przeżyć, będąc z ludźmi cierpiącymi i cierpiąc razem z nimi, ofiarując to wszystko razem z Krwią Chrystusa dla ratowanie ludzkich dusz, towarzyszenia też im w tym przejściu ze śmierci do życia wiecznego, do Domu Naszego Niebieskiego Ojca, wspierając ich modlitwą, ofiarując swoje cierpienie, dając tą kropelkę swojej krwi, jako wyraz swojej miłości i ofiarności. Tego uczyłem się od Maryi, bo Ona jest mistrzynią, Ona robi wszystko, aby ratować ludzkie dusze, by nam pomóc, nas podprowadzić jak najbliżej do Jezusa.
Jestem Wam, moi drodzy, bardzo wdzięczny za to, że byliście ze mną w tym doświadczeniu, wspierając mnie gorliwą i wytrwałą modlitwą. Nie chciałbym, aby to świadectwo było pokazaniem tylko tego, co przeszedłem, ale pragnę, abyśmy wspólnie dostrzegli siłę i moc wspólnej modlitwy, dobroci i miłości Boga Ojca, nie obojętnego na wołanie swoich dzieci, na obecność Jezusa, który jest Bogiem Emmanuelem - Bogiem z nami i jest obecny w każdym cierpieniu, krzyżu ludzkiego cierpienia, gdyż On to wszystko już wziął na siebie. Jezus ofiarował nam też ten wielki skarb – Maryję, swoją Matkę, aby była przy nas i obdarzała nas swą Macierzyńską Miłością, troską. Tego mogłem doświadczyć, moi drodzy, namacalnie, jak Ona naprawdę troszczy się o swoje dzieci. Nigdy nie jesteśmy sami, jest przy nas Jezus i Maryja.
Niech to świadectwo obecności i miłości Bożej będzie dla Was, kochani, zapewnieniem, że nigdy nie jesteście sami, jesteście wspólnotą Kościoła, jesteśmy blisko siebie, poprzez Jezusa w Eucharystii, codzienną modlitwę i nieustanne wstawiennictwo Maryi u Jej Syna, Jezusa Chrystusa. Tam, gdzie jest Jezus, tam jest Maryja, Jego i nasza Matka.
Chwała Panu za wszystko, co uczynił i czyni w naszym życiu.
Owocny Most Modlitewny
W Wielki Piątek br., w odpowiedzi na zły stan zdrowia ks. Zbigniewa, z inicjatywy młodzieży rozpoczęła się modlitwa różańcowa, z prośbą o łaskę uzdrowienia dla ks. Zbyszka. Rozpoczynając pierwsze różańce nie mogłem spodziewać się tego, co Pan Bóg zaplanował na najbliższy czas. Okazało się bowiem, że cały Okres Wielkanocny wypełniony był wspólną, codzienną modlitwą kilkudziesięciu osób z wielu zakątków nie tylko Polski.
Szukając owoców tego czasu, w pierwszej kolejności należy zauważyć polepszający się stan zdrowia ks. Zbigniewa. Muszę też wspomnieć o tym, iż przekonaliśmy się o naszych możliwościach i sile wspólnotowej modlitwy. Niewątpliwie wartym zauważenia jest fakt, że udało się zbudować osiem mostów w bardzo ważnych dla nas intencjach. Odprowadziliśmy do Pana kilka osób, otoczonych przez nas „wiankiem" modlitwy. Prosiliśmy za ponad 50 osób w ich intencjach. Przywitaliśmy na świecie Stasia, którego poród był związany z ogromną modlitwą.
Przeprowadziliśmy tegorocznych maturzystów przez trudny czas egzaminów. Wierzymy, że dzięki naszej modlitwie będą podejmować dobre życiowe decyzje. Chyba jednym z najważniejszych owoców jest to, że kilka osób mogło odchodzić z tego świata z łaską odpuszczenia grzechów, której dostąpili dzięki obecności ks. Zbyszka w szpitalu. Już teraz wiemy, że lekarze i personel także cieszą się wsparciem kapłana i naszej modlitwy, a także pacjenci sanatorium, którzy dzięki obecności ks. Zbyszka i naszej modlitwie mogą skorzystać z sakramentu Pokuty i Pojednania oraz Mszy Świętej. Chyba jeszcze jednym owocem jest to, że różne osoby mogły odkryć i podzielić się swoim talentem, przez nagrywane i publikowane piosenek, rozważań różańcowych. Byli i tacy, którzy zdobyli się na odwagę, co z pewnością nie było łatwe, na publiczne prowadzenie modlitwy różańcowej, ale to z pewnością umocniło ich poczucie pewności siebie i odwagę oraz przekonanie, że potrafią.
Zazwyczaj bywa tak, że podejmując jakieś zadanie nie spodziewamy się zbyt wiele. Warto jednak zatrzymać się czasem i pomyśleć, podsumować, a okaże się, że zaproponowane 3-4 zdania nie są w stanie pomieścić nawet fragmentu z tego, co się wydarzyło.
Dla mnie ponad te 50 dni, te prawie dwu miesięczne rekolekcje, to czas wielu zmian. Taką największą zmianą jest pokochanie na nowo modlitwy. Wyjście z rutyny, a wejście w modlitwę jako w rozmowę z najlepszym Przyjacielem.
Czas tych kilku Mostów Modlitwy, oraz codziennej wspólnej modlitwy różańcowej pokazuje po raz kolejny, że modlitwę która płynie z głębi serca Jezus wysłuchuje, oraz że Maryja te wszystkie prośby zanosi do Niego.
Za to
wszystko chwała Panu!
Marta
Komentarze
Prześlij komentarz